Słuchaj podcastu i obserwuj nas tam, gdzie Ci najwygodniej:
Dziś jesteśmy w Szczecinie i spacerujemy nad brzegiem Odry, a dokładniej po Bulwarach Piastowskich. Ta przestrzeń, podobnie jak i promenada na Łasztowni, należą do najmodniejszych w mieście. Zagospodarowane nadbrzeża przyciągają nie tylko mieszkańców, ale też licznych turystów. Bo choć Szczecin nie jest oczywistym celem wycieczek, spełnia wszystkie warunki, by w końcu nim zostać. Przywykliśmy do zwiedzania ze smartfonem w dłoni, telefony wrzucamy jednak do Odry, a w dalszą wycieczkę ruszamy z pradziadem Google Earth – monumentalnym dziełem pod tytułem Civitates Orbis Terrarum, autorstwa Georga Brauna i Franza Hogenberga. Na jego kartach Szczecin zdaje się być miastem wyśnionym i aż nierzeczywistym.

Najstarszy widok Szczecina
Autor ryciny prezentującej Szczecin zawisł wyimaginowanym dronem gdzieś nad dzisiejszym Placem Andersa. Miasto widziane z tej perspektywy prezentuje się okazale. Jest gęsto zabudowane, a w jego panoramie dominuje kilka pokaźnych obiektów. To miasto wyśnione i to z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze – bo już sam sposób przedstawienia zwartej, czerwonej tkanki, która opływana jest przez błękitne wody, a otoczona przez zieleń lasów i złocistość pól, zdaje się pochodzić raczej z baśni niż realnego świata. Po drugie natomiast – co może mieć znaczenie dla historyków – na rycinie nie uniknięto błędów i przeskalowań, co zmniejsza jej wartość faktograficzną. Właśnie w tym sensie to miasto wyśnione. Raczej impresja na temat Szczecina, która co prawda mieście się w ramach murów obronnych o przebiegu zbliżonym do realnego, ale już konkretne kościoły i inne większe budowle mają tu wielkość, kształty i proporcje prędzej zaczerpnięte z duszy artysty, aniżeli odrysowane z realnego świata.
Jak wyglądał Szczecin przed wojną?
Chciałoby się powiedzieć, że każde dziecko wie, iż podczas drugiej wojny światowej Szczecin został potwornie zniszczony. Podzielił los zrujnowanego Elbląga, zbombardowanego Gdańska, ostrzelanego Grudziądza, czy unicestwionego w roku 1914 Kalisza. Wymiar tamtej katastrofy jest ciągle czytelny w przestrzeni, a najbardziej dobitnie przypomina o niej sąsiedztwo wspaniałej kamienicy Loitzów. Kontekst, w jakim stoi ten niezwykły zabytek, jest zapisem wojennej tragedii i pomysłów na miasto, które realizowano w kolejnych dziesięcioleciach. Ale myliłby się ten, kto uznałby, że rycina Hogenberga prezentuje Szczecin, który zniszczono podczas drugiej wojny. Wiele widocznych tu obiektów zdążyło przejść do historii długo przed tym, zanim wybuchł światowy konflikt.
Gdzie stał szczeciński Kościół Mariacki?
Bodaj największym obiektem, który zniknął z panoramy miasta już naprawdę dawno temu, był Kościół Mariacki. Poszukując go na rycinie, należy spojrzeć w samo centrum przedstawienia. Stojący tam kościół, to istniejący do dziś Święty Jakub. Teraz należy poprowadzić wzrok ku lewej krawędzi miasta, aż trafi się na kolejny znaczący obiekt. To właśnie kościół dedykowany Najświętszej Panience. Przyjmuje się, że kościół zaczęto wznosić w latach 60. XIII wieku, natomiast jego ostateczna zagłada nastąpiła w roku 1830, gdy rozebrano stojące od kilkudziesięciu lat ruiny. Stan budowli był wówczas naprawdę kiepski, ponieważ w lipcu 1789 kościół został trafiony przez piorun i spłonął. Po drodze zdążył też posłużyć Francuzom jako jako obora dla kilku tysięcy sztuk bydła. Część materiału z rozebranego kościoła użyto do budowy gimnazjum, które stanęło na parceli zwolnionej przez kościół. Mimo zawieruch dziejowych, budynek ten stoi do dzisiaj, służąc jako IX LO.
Kim był Hinrich Brunsberg?
Istnieje przypuszczenie, że w jedną z rozbudów Kościoła Mariackiego mógł być zamieszany Hinrich Brunsberg. Historycy sztuki przypisują mu liczne dzieła rozsiane po terenie państwa krzyżackiego, księstwa pomorskiego i marchii brandenburskiej. To postać o tyle niezwykła, że… znana z nazwiska. Jeśli chodzi o większość twórców ceglanego gotyku na pobrzeżu bałtyckim, ani architekci nie mieli szczęścia zapisać się w pamięci z nazwiska, ani też badacze nie mieli szczęścia tych nazwisk odkryć. O Brunsbergu wiadomo dość sporo. Wiemy na przykład, że zanim związał się ze Szczecinem, był czynny w Gdańsku. Niektórzy przypuszczają, że (na co mogłoby wskazywać nazwisko) urodził się w Braniewie. Sam jednak, kończąc jedno ze swoich dzieł, czyli kaplicę Mariacką w kościele św. Katarzyny w Brandenburgu nad Hawelą, podpisał się jako Hinricus Brunsbergh de Stettin. Henrykowi Murarzowi, bo pod takim pseudonimem również jest znany, przypisuje się przebudowę archikatedry szczecińskiej, przebudowę szczecińskiego ratusza, prace nad kościołem Mariackim w Chojnie, kościołem tego samego wezwania w Stargardzie, a także przebudowę ratusza w Tangermünde. Brunsbergowi przypisuje się też przebudowę kościoła Mariackiego w Poznaniu. Przypuszcza się, że Henryk Murarz zmarł albo u schyłku lat 20. XIV wieku, albo też kilka lat później. Wracajmy jednak do kościoła Mariackiego.
Relikty kościoła Mariackiego w Szczecinie
Kościół Mariacki nie istnieje od blisko dwóch wieków, nie znaczy to jednak, że nie ma żadnych po nim reliktów. Kiedy dobrze przyjrzeć się widokowi Brauna i Hogenberga, można dostrzec krużganki dowiązane do północnej ściany kościoła. Z trzech dawnych skrzydeł do naszych czasów dotrwało wschodnie, które jest dziś małym domeczkiem na zapleczu tzw. Domków Profesorskich. Obiekt położony jest dokładnie przy ulicy Mariackiej 24. Krużganek i Domki Profesorskie to jedno z tych miejsc, które przesądzają o wyjątkowości miasta. Pozornie to miejsce niezbyt interesujące – ot, jakieś tam szare domy wciśnięte w skraj ruchliwej arterii. Okazuje się jednak, że ich piwnice pamiętają czasy naprawdę zamierzchłe, co w mieście tak doświadczonym przez wojnę jest szczególnie cenne. Domki Profesorskie pamiętają zresztą nie tylko kościół Mariacki, ale też mury obronne, które przebiegały dosłownie ze trzy metry od nich. Świetnie widać to na rycinie.
Co zwiedzić w Szczecinie, czyli nie tylko Filharmonia i Centrum Dialogu Przełomy
Gdybyśmy przeskoczyli przez mury, znaleźlibyśmy się w okolicy kościoła św. Piotra i Pawła. Ten stoi nie tylko na rycinie Brauna i Hogenberga, ale szczęśliwie i w rzeczywistości. Detal zdobiący ściany tego niewielkiego kościółka to prawdziwa okazja do tego, by mieć historię na wyciągnięcie ręki – i nie jest to ani trochę wytarty slogan reklamowy. Gdyby przyśnił nam się sen o dawnych mieszkańcach tego miasta, ich twarze mogłyby wyglądać dokładnie tak, jak te zaklęte w konsolkach obiegających ściany świątyni. To naprawdę interesujący zabytek – kilkanaście ceramicznych główek kobiet i mężczyzn, którzy żyli w Szczecinie przed setkami lat. Twarze, o czym już wspomniano, stanowią dekorację konsol, na których wspierały się niegdyś większe przedstawienia figuralne. Terakotowe główki mają prezentować cztery pokolenia mieszczan szczecińskich. W wielu wypadkach rysy twarzy są dziś zatarte i wygładzone upływem czasu, ale niektóre główki zachowały ostrzejsze oblicze, a w wypadku mężczyzn da się nawet dostrzec oryginalnie przycięte brody. Widać, że szczecińscy barberzy sprzed wieków znali się na swojej robocie.
Kościół św. Piotra i Pawła wart jest odwiedzenia z jeszcze jednego powodu. Mowa o wspaniałym sklepieniu. Dość nietypowym, bo drewnianym. Główną ozdobą stropu jest plafon, na którym wymalowano między innymi scenę końca świata. Można nawet powiedzieć, że początku końca świata. To obraz rodem z sennego koszmaru – z nieba spływa ogień, jedni ludzie wznoszą ręce w błagalnym geście, inni padają na ziemię. W panikę wpada też bydło, a w centrum przedstawienia wymalowany jest czmychający z przerażeniem pies. Samo sklepienie przywodzi na myśl kadłub statku oglądany od środka. Nie jest może tak kunsztowne, jak drewniane sklepienie w kościele św. Protazego i Gerwazego w Falaise, ale i tak robi wielkie wrażenie.
Skoro jesteśmy już w tej części miasta, należałoby zajrzeć do słynnej Filharmonii i Centrum Dialogu Przełomy. Ale trzymamy się przecież Szczecina wyobrażonego na rycinie Hogenberga.
Symbol Szczecina, czyli Baszta Siedmiu Płaszczy
Na rycynie doskonale widoczne są dawne obwarowania. Szczególnie dobrze wyeksponowany jest front rzeczny, bo choć najbardziej oddalony od obserwatora, to pięknie odcina się od błękitu Odry i komponuje ze statkami przycumowanymi do nadbrzeża portowego. Dziś nie ma praktycznie śladu po dawnych murach obronnych Szczecina. Wyjątkiem jest Baszta Siedmiu Płaszczy, związana zresztą z tym odcinkiem umocnień. Cylindryczna wieża, która otwiera widok od wschodu, to właśnie interesująca nas baszta. Jak już wspomniano, rycina z Civitates cechuje się pewnymi mankamentami faktograficznymi i tak chyba jest również w tym przypadku. Kiedy bowiem lepiej przyjrzeć się planom rekonstruującym przebieg murów obronnych, Baszta Siedmiu Płaszczy nie wypada na samym narożniku umocnień, a nieco bardziej na zachód. Tak czy owak, charakterystyczny kształt wieży na rycynie Hogenberga pozwala chyba sądzić, że artysta miał na myśli właśnie tę basztę. Baszta Siedmiu Płaszczy, nazywana też Panieńską, to jeden z symboli miasta. Kiedy jedziesz Trasą Zamkową, a nagle zza zawijasów estakad wyłania się średniowieczna wieża, możesz mieć wrażenie, że śnisz. Baszta pojawia się nie wiadomo skąd, choć tak naprawdę to trasa pojawiła się nie wiadomo skąd. Skąd zaś wzięła się wieża, wiadomo dobrze.
Historia Baszty Siedmiu Płaszczy
Losy wieży są równie zawiłe i pełne zwrotów akcji, jak dzieje całego miasta. Wpierw służyła obronie, kiedy zaś średniowieczne umocnienia straciły na znaczeniu i zostały rozebrane, niemal cudem uniknęła zniszczenia, stając się w końcu… kamienicą czynszową. Jako taka praktycznie zniknęła pośród innych domów, które gęsto wypełniały tę część miasta. Kiedy zaś alianckie naloty dywanowe porządnie „przewietrzyły” Szczecin, teren wokół baszty odgruzowano, ją samą eksponując i poddając konserwacji.
Jak wyglądały mury obronne średniowiecznego Szczecina?
Pozostańmy jeszcze nad Odrą. Braun i Hogenberg prezentują cały katalog bram wodnych. Co to takiego? To furty prowadzące wprost na grząskie i podmokłe nadbrzeże rzeki. Z bram poprzerzucane były drewniane pomosty, które umożliwiały wygodne cumowanie statków i wyładunek oraz załadunek towarów. Licząc od północy, były to kolejno: Brama Kłodna, Brama Rybacka, Brama Mączna, Brama Bycza, nazywana też Cebulową, brama bez nazwy, Brama Mariacka, Brama Długiego Mostu, kolejna brama bez nazwy oraz Brama Pomostu Mniszego. Choć po dawnych bramach wodnych nie zachował się żaden ślad, one również nie padły ofiarą drugiej wojny światowej. Zburzono je bowiem dobre dwa wieki temu, a najdłużej opierały się bramy Kłodna, Rybacka i Mączna, które zniknęły z pejzażu miasta w roku 1827. Rzekło się, że dawne furty nie zniknęły bez śladu. Żeby być ścisłym, nie jest to do końca prawda, ponieważ pamiątką po dawnej bramie jest istniejąca do dziś ulica Kłodna.
Skąd wzięła się nazwa Kurza Stopka?
Ulice prowadzące do nieistniejących już furt w szczątkowej formie zachowały się do dziś. Choć Stare Miasto zostało niemal w całości zniszczone podczas drugiej wojny światowej, obszar średniowiecznego miasta stopniowo wypełnia się nowymi kamienicami, które zamknięte są w ramach siatki dawnych ulic. Jedną z nich jest Kurza Stopka, prowadząca niegdyś do wspomnianej już Bramy Byczej, zwanej też Cebulową. Trzeba przyznać, że to niezły miks – jak z bajki lub mocno surrealistycznego snu. Tu byk, tam cebula, a do tego kurza stopa. Skąd wzięła się nazwa tej ulicy? Wytłumaczenie, choć może zaskakiwać, jest raczej z gatunku tych banalnych. Rzecz w tym, że w średniowieczu przy ulicy osiadła rodzina nosząca to właśnie nazwisko. Trzeba zresztą powiedzieć, że w dawnych miastach był to zabieg dość popularny, by jako przykład wymienić choćby ulicę koło Piotra Nichte, którą znajdziemy w źródłach opisujących dzisiejszą ulicę Różaną na toruńskim Starym Mieście.
Szczeciński hodonim również wszedł w obieg dzięki panu Piotrowi, bo tak właśnie nazywał się pierwszy uchwytny w dziejach miasta przedstawiciel rodziny Honesben. Ponieważ w dawnych czasach panowała raczej swoboda zapisu nazwisk, familię Kurza Stopka pisano też jako Hunesbeen, Hunseben oraz Honsben. Również okoliczna ulica Środowa zawdzięcza swoją nazwę mieszkającej tam rodzinie – mowa i klanie Middweke.
Gdzie stał kościół św. Mikołaja w Szczecinie?
Skoro jesteśmy już w tych okolicach, warto zajrzeć na Nowy Rynek. To bowiem miejsce, w którym stał kolejny, niezachowany do dziś, a zburzony już dawno temu, kościół. Kościół św. Mikołaja, którego początki sięgały XIII wieku, spłonął w grudniu 1811 roku. Kilka lat wcześniej okupujący miasto Francuzi zaadaptowali go na magazyn siana, wystarczyła zatem iskra, by wypełniony po sklepienie obiekt doszczętnie spłonął.
Święty Mikołaj nie jest ostatnim starym kościołem, który da się wypatrzeć na rycinie, a próżno szukać go na mieście. Korzystając z faktu, że podróże palcem po mapie nie wymagają spalania kalorii, a już na pewno nie pochłaniają ich tyle, co spacer po mieście, przejdźmy z Nowego Rynku w prawy dolny narożnik ryciny. Znajdziemy tam kościół i cmentarz św. Jerzego. Gdyby próbować zlokalizować go w przestrzeni dzisiejszego Szczecina, należałoby się udać w okolice skrzyżowania ulic 3 Maja i Śniadeckich. Kościół i otaczające go zabudowania rozebrano w roku 1659, ale zanim do tego doszło, na okolicznym cmentarzu dokonano dość niezwykłego pochówku.
Sprawa Sydonii von Borck
W roku 1620 spoczęły tu szczątki czarownicy, a żeby być bardziej precyzyjnym – kobiety oskarżonej o to, że czarownicą była. Sydonia von Borck urodziła się w Strzmielach w okolicach Łobza. Pochodziła ze znanej i wpływowej rodziny szlacheckiej. Pierwszym przełomowym momentem w jej życiu stała się śmierć rodziców. Ci zabezpieczyli finansowo nie tylko Sydonię, ale też jej siostrę Dorotę. Sęk jednak w tym, że spadkobierca rodzinnego majątku – brat Doroty i Sydonii – Ulrich von Borck nie spieszył się ze spłatą swoich sióstr. Sytuację skomplikował dodatkowo fakt, że żona Ulricha, Otylia von Dewitz, wyraźnie nie przepadała za swoimi szwagierkami. Od tej pory zaczął się, trwający w sumie kilkadziesiąt lat, spór sądowy między siostrami i Ulrichem von Borck. Dorota i Sydonia nigdzie nie zagrzały miejsca na dłużej. Brat zobowiązany był kupić im dom, uchylał się jednak od tego obowiązku, jedynie wynajmując dla nich mieszkania. Jak by tego było mało, domy w Stargardzie i Resku, w których mieszkały siostry von Borck, spłonęły! Po latach wspólnej tułaczki Sydonia została w niedoli zupełnie sama, ponieważ jej siostra pożegnała się z tym światem.
Śmierć Doroty nie tylko musiała być ciosem dla jej siostry, ale otworzyła też nowy front sporu sądowego. Od tej pory Sydonia starała się również o spadek po Dorocie, wykazując, że brat nie dopełnił obowiązku pochówku. Kolejnym zwrotem na drodze sądowych perypetii była śmierć Ulricha, która spowodowała przeniesienie obowiązku spłaty na jego syna. Ten jednak, podobnie jak ojciec, ani myślał o rozliczeniu się z ciotką. Sydonia trafiła ostatecznie do „protestanckiego klasztoru” – domu pobytu dla szlacheckich córek, który urządzono w dawnym klasztorze cysterek w Marianowie.
Toksyczne babsko?
Ze względu na swój wiek i pochodzenia Sydonia mianowana została zastępczynią przełożonej. Szybko jednak pozbawiono ją tej funkcji, ponieważ gorszyła siostry ciągłym procesowaniem się, była oschła i kłótliwa. Choć miała zapewnione środki do życia i spokojny, a nawet dość wygodny kąt, by dożyć sędziwego wieku, nie ustawała w walce o należne jej środki. Trudno powiedzieć, czy łatwiej uznać ją za bezkompromisową i do ostatniej chwili walczącą o swoje, czy lepiej opisać mianem toksycznej i kłótliwej baby, która ze sporu rodzinnego uczyniła sobie treść i motor życia. Faktem pozostaje jednak, że zdołała zaleźć za skórę również tym, którzy wcześniej byli jej przychylni.
Klątwa rodu Gryfitów
Można przypuszczać, że w zawiązku z licznymi przykrościami, jakie spotkały ją w życiu, na stare lata zdziwaczała i popadła w głęboką frustrację. Podobno wówczas zaczęła interesować się ziołolecznictwem i czarami. Świadkowie utrzymywali również, że odgrażała się wrogom, co ponoć nie pozostawało bez wpływu na ich życie. Klątwa rzucona na ród Gryfitów nie jest może aż tak popularnym motywem popkultury, jak klątwa Tutanchamona, ale trzeba dodać, że postać Sydonii stała się inspiracją dla Edwarda Burne-Jonesa, jednego z czołowych twórców związanych z nurtem prerafaelitów. Przeszło dwieście lat po śmierci Borckówny wymalował obraz „szczecińskiej czarownicy”. Wracajmy jednak do wieku XVII. Ówczesna „opinia publiczna” dość szybko uwierzyła w to, że za wygaśnięciem rodu stały właśnie czary rzucone przez Sydonią. Ponoć miała zapowiedzieć koniec Gryfitów na pięćdziesiąt lat przed bezpotomną śmiercią Bogusława XIV. Inna rzecz, że ten umarł dopiero w roku 1637, a zatem kilkanaście lat po procesie i egzekucji Sydonii.

Gdzie dokonano egzekucji Sydonii von Borck?
Spójrzmy raz jeszcze na rycinę. Wiemy już, gdzie szukać kościoła Mariackiego. Zerknijmy zatem na ten obiekt, po czym skierujmy wzrok po przekątnej, w lewą stronę. Ta okazała wieża z przedbramiem to Brama Młyńska. To właśnie za nią dokonywano egzekucji. Pewno i tutaj spalono ciało Sydonii, wcześniej uśmiercając ją, obcinając głowę. Badacze są raczej zdania, że w tego typu przypadkach starano się zatrzeć wszelkie ślady po skazańcu, zatem prochy oskarżonej o czary zostały pewnie wrzucone do okolicznej fosy. Tak czy owak, jedna z legend wiąże jej pochówek ze wspomnianym na początku cmentarzem w okolicy kościoła św. Jerzego, a inna każe szukać jej grobu na nieistniejącej już nekropolii w sąsiedztwie dzisiejszej ulicy Sowińskiego. Ale rycina Brauna i Hogenberga to nie tylko mury obronne, stare kościoły i nieistniejące cmentarze. To także okazałe kamienice, z których większość może pamiętać początki miasta.
Która kamienica w Szczecinie jest najstarsza? Zapytaj przewodnika!
Widzimy setki domów, najpewniej jeszcze o średniowiecznej metryce. Czy któryś z nich ostał się do naszych czasów? Wiemy już, że dobrze ma się i pięknie wygląda późnogotycka kamienica Loitzów, ale czy oprócz niej zachował się jakiś inny stary dom? O to najlepiej zapytać szczecińskiego przewodnika albo zakochanego w mieście historyka architektury. Pobieżny przegląd „internetów” podpowiada, że co najmniej dwa obiekty mogą starać się o ten tytuł. Jeden z nich to dom przy ulicy Kuśnierskiej 12. Kamienica powstała jeszcze w XIV wieku, a przebudowano ją w dobie baroku. Innym domem, który mógłby stanąć do konkursu na nastraszy w mieście, jest natomiast tak zwany spichlerz przy ulicy Kurkowej 3.
Mare Dambiensis
Wracajmy nad rzekę – w miejsce, od którego zaczęliśmy nasz spacer. Dzisiejsza wizyta w Szczecinie niemal w całości oparta była na starym widoku miasta – przywoływanej tu wielokrotnie rycinie Brauna i Hogenberga z Civitates orbis terrarum. Bulwar Piastowski dostarcza kolejną pożywkę tego typu – piękną mozaikę utrzymaną w stylu starej mapy. Jak na wiekową mapę przystało, prezentowane tereny opisane są po łacinie. Co zatem znajdziemy na mozaice? Przede wszystkim Mare Dambiensis, czyli Jezioro Dąbie. Wyśnione oblicze jeziora, które tu jawi się jako morze związane z „oceanem” Zalewu Szczecińskiego, to pomysł akademickich żeglarzy szczecińskich. Gdy dalekie podróże nie wchodziły w grę, a mówimy o przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, rządni przygód wodniacy udawali się w „wewnętrzną” podróż w nieznane. Każdy zakątek Jeziora Dąbie urastał do rangi godnego poważnej eksploracji. Morze Sargassowe, Parvo Mare, Ptasia Wyspa, Przylądek Czterech Szkieletów, czy Przylądek Białego Słonia, to tylko niektóre z nich.
Kończąc wizytę w Szczecinie, zachęcamy, by wybrać się do Ziemi Umbriagi. Jak tam trafić, podpowiada grafika zamieszczona poniżej. Ten odcinek nadbrzeża Jeziora Dąbie zawdzięcza swoją nazwę Umbriadze – prawdziwemu kotu, który towarzyszył żeglarzom w ich wyśnionych wyprawach. Pewnego dnia zszedł z pokładu jachtu „Tuńczyk”, po czym zaginął bez wieści. Przypomina o nim pomnik na Bulwarze Piastowskim.
***
Liczymy na to, że kiedyś jeszcze zajrzymy do Szczecina, a we współpracy z miłośnikami tego niezwykłego miasta przygotujemy materiał równie pobudzający wyobraźnię.

Przeczytaj więcej na ten temat:
- Rycina Brauna i Hogenberga
- INNOWACJA I TRADYCJA Henryk Brunsberg i późnogotycka architektura ceglana Pomorza i Brandenburgii
- Pomeranica (Encyklopedia Szczecina)
- Wykład Pawła Guta o Sydonii von Borck
Obrazy ilustrujące artykuły są kompilacją materiałów z wikipedia.org, fotopolska.eu, kpbc.umk.pl, fbc.pionier.net.pl, dostępnych repozytoriów motywów graficznych oraz zdjęć własnych.