Słuchaj podcastu i obserwuj nas tam, gdzie Ci najwygodniej:
Republika Sieny
Dziś jesteśmy w Sienie, ale wizyta we wnętrzach Palazzo Pubblico będzie jedynie pretekstem do bliższego przyjrzenia się kilku innym miastom. Zacznijmy jednak od nieco szerszego kontekstu. Dzisiejsza Siena to miasto średniej wielkości. Można nawet powiedzieć, że mniejsze pośród średnich, ponieważ populacja grodu sięga zaledwie pięćdziesięciu kilku tysięcy mieszkańców. Siena słynie harmonijną, zachwycającą architekturą i ma zaszczyt należeć do elitarnego grona miejsc wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Najwyższej klasy zabytki to pamiątka nieprzeciętnego znaczenia miasta, które było niegdyś pierwszą siłą polityczną południowej Toskanii. Siena miała jednak poważną konkurentkę w postaci Florencji, której ostatecznie uległa. Dzieje Republiki Sieny to ponad czterysta lat bujnego rozkwitu gospodarki i sztuki, ale też krwawe bitwy z florentyńczykami, czy epidemie dziesiątkujące populację miasta.
Co warto zobaczyć w Sienie?
Lista miejsc, które domagają się tego, by je zobaczyć, jest naprawdę długa. Nie siląc się na oryginalność, trzeba powiedzieć – katedra i plac Il Campo. Il Campo zdaje się być wielkim wachlarzem i kto spojrzy na niego z wysokości Torre del Mangia, z pewnością uzna tę metaforę za swoją. Plac może jednak budzić i inne skojarzenia. Miasto rozlokowano na trzech wydłużonych wzgórzach, a kształt jednej z dolinek wcinających się we wzniesienia czytelny jest właśnie na Il Campo. Właśnie dlatego powierzchnia placu opada subtelnie w kierunku Palazzo Pubblico, tworząc przestrzeń, która przywodzi na myśl kształt amfiteatru. Głównym aktorem, gwiazdą, która dumnie pręży się na scenie, jest właśnie Pałac – siedziba władz niegdysiejszej Republiki. To on narzuca ton i formę całemu otoczeniu, wymagając od domów okalających Il Campo, by dostosowały się do niego kostiumem. Gmach z czerwonej cegły i trawertynu przekonuje okoliczne kamienice, by one również spoglądały na świat przez charakterystyczne okna z dwiema kolumienkami. Kiedy Palazzo Pubblico i Il Campo były już gotowe, rządząca miastem Rada Dziewięciu miała orzec: „nie można zrobić nic dobrego, nie dbając o porządek (…) całe miasto powinno przestrzegać porządku i reguły”.
Alegoria dobrych i złych rządów
No właśnie – jakiego porządku i reguły powinno przestrzegać miasto, by kwitnąć? Na to pytanie odpowiada Ambrogio Lorenzetti i robi to w sposób mistrzowski. Kto ma ochotę posłuchać jego pouczeń, powinien nie tyle może wytężyć słuch, co skupić wzrok nie kipiących szczegółami freskach. Mowa o Alegorii dobrych i złych rządów, którą można podziwiać w Sali Dziewięciu sieneńskiego Ratusza. Kompozycja zajmuje trzy ściany wspomnianej sali i nie tylko portretuje dobrą i złą władzę, ale rejestruje też skutki działań jednej i drugiej, przeciwstawiając sobie kwitnące emporium z opustoszałym pobojowiskiem. Malowidło może przyprawić o zawrót głowy, a choćby pobieżna próba zapoznania się z jego głęboką i wielowymiarową symboliką może zająć godziny. Spróbujmy jednak skupić uwagę na kilku szczegółach, które mogą posłużyć za drogowskaz rządzącym.
Czuła wilczyca
W prawej górnej części kompozycji zasiada brodaty starzec – to personifikacja miasta. U jego stóp siedzą dwaj mali chłopcy, którzy w najlepsze zajęci są wspólną zabawą. To legendarni założyciele miasta – synowie Remusa. Właśnie dlatego przedstawiona na fresku wilczyca czule liże plecy jednego z nich. Przejdźmy jednak do przepisu na dobre rządy. Gdyby w żołnierskich słowach starać się streścić przekaz malowidła, należałoby powiedzieć – Sprawiedliwość i Dobro Wspólne jako fundamenty prosperity. Jak wygląda to w szczególe? W lewej części obrazu, odziana w purpurę, zasiada Sprawiedliwość właśnie. Nad jej głową widnieje cytat z Księgi Mądrości – kierujcie się Sprawiedliwością, którzy rządzicie na ziemi. Nad napisem przyczaiła się kolejna postać – to personifikacja Mądrości, która reguluje szale wagi dzierżonej przez uosobienie Sprawiedliwości. Ta natomiast, oprócz trzymania wagi, ma ręce pełne roboty. Koronuje zasłużonego, ścina przestępcę, ale rozdaje też jednostki miar, które przyjmują od niej kupcy. To jasny przekaz, by nie kantować w biznesie, bo zachłanność i źle pojęte cwaniactwo mogą przynieść zgubne skutki.
Civium concordia murus urbium
Kto przyjrzał się naszej stronie, pewnie zauważył, że w logo podcastu wpisana jest mądrze brzmiąca dewiza. W istocie – zgoda mieszkańców jest murem miasta, jego najlepszą ochroną. Podobnie widzi to malarz Ambroży, sadzając u stóp Sprawiedliwości personifikację Zgody. Ta łączy mieszkańców miasta, dając im złotą nić. Orszak sieneńczyków niesie nić wspomnianemu już starcowi, który rządzi miastem opromieniany przez cnoty teologalne – Wiarę, Nadzieję i Miłość. Ich personifikacje widnieją nad głową uosobienia Miasta. To jednak nie wszystko, Siena znajduje bowiem oparcie w Pokoju, Sile, Przezorności, Wielkoduszności i Umiarze. Personifikacje tych cnót wymalowano w otoczeniu leciwego brodacza. Szczególnie warto przyjrzeć się pani, która uosabia Pokój. Wydaje się relaksować, leniwie opierając o poduszkę, ale ani na chwilę nie traci czujności. Pod poduszką chowa bowiem zbroję! Ten element kompozycji błyszczał zapewne srebrzystymi barwami, ale w miarę upływu czasu pigment utlenił się i zbroja schowana pod poduszką jest dziś czarna. Przesłaniem tej części przedstawienia zdaje się być – si vis pacem, para bellum.
Skutki dobrych rządów
Skutki dobrych rządów są zbawienne dla Sieny. Ambroży maluje ją jako kwitnące miasto, pełne ludzi pochłoniętych dobrą realizacją ich codziennych obowiązków. Murarze stawiają budowle, kupcy uprawiają handel, szewcy sprzedają buty, rzeźnicy kuszą wędlinami. Studenci przysłuchują się wykładowcy, a rozradowane panny w strojnych sukniach tańczą, wyrażając zadowolenie z rajskich warunków, jakie zgotowała Sienie Rada Dziewięciu. Kwitnie również otoczenie miasta. Krajobraz okolic to kombinacja wiosny i lata. Jednocześnie sieje się i zbiera, a obfitość płodów rolnych trafia do miasta. Osiołki obładowane workami niosą ziarno, ktoś pędzi wieprza, by sprzedać go na rynku. W tym samym czasie z miasta wyjeżdża młodzieniec, by już zaraz udać się na polowanie. Można się bowiem spodziewać, że w sąsiedztwie Sieny nie brak dorodnej zwierzyny łownej. No dobrze – a co by było, gdyby miastem rządzono źle? Szkoda gadać, warto zaś zerknąć na ścianę po lewej. To tam wymalowano nie tylko alegorię złych rządów, ale też ich skutki.
Pałac Kultury i Nauki – skąd czerpano inspiracje?
Przejdźmy płynnie do Warszawy. Czy to w ogóle możliwe, by niepostrzeżenie zamienić krajobraz Toskanii w mazowieckie pola i łąki? Powiedzmy, że po części możliwe. Może nie tyle nawet wiejskie pejzaże, co widoki miejskie. O Pałacu Kultury i Nauki powiedziano już wiele. Że brzydki, że ładny, że sowiecki w duchu, ale też polski w formie. Wskazywano nawet jego amerykańskość, dopatrując się pokrewieństwa z niebotykami zza Oceanu. Mówiono, że zepsuł miasto, ale prawdą jest również, że przebojem wszedł do zbiorowej wyobraźni i jako taki jest synonimem stolicy. Chciano go nawet burzyć, my jednak wróćmy do czasów, gdy planowano go zbudować. No właśnie – wypracowanie „narodowej formy” poprzedziła wycieczka zespołu architektów, którzy postanowili zjeździć Polskę wzdłuż i wszerz i wyłuskać z niej to, co najbardziej typowe w naszej, jeśli można tak powiedzieć, architekturze. Nietypowi turyści odwiedzili: Toruń, Chełmno, Nieszawę, Czerwińsk, Krasiczyn, Przemyśl, Puławy, Płock, Nieborów, Kielce, Żelazową Wolę, Tarnów, Kraków, Sandomierz oraz Kazimierz. Cześć zaczerpniętych wówczas inspiracji jest widoczna nieuzbrojonym okiem, inne cytaty są mniej dokładne. Można jednak mieć wrażenie, że w bryle PKiNu widoczne jest również nawiązanie do… Sieny! Czy to tylko złudzenie albo nadinterpretacja? Pozostawmy tę sprawę głębszym i dłuższym przemyśleniom. Kiedy jednak zerka się na najwyższe kondygnacje i zwieńczenie wieży, można dostrzec pewne pokrewieństwo.
Mądre rządy w Warszawie
Skoro więc jesteśmy już w Warszawie i nawet dostrzegliśmy wątki – może i naciągane – które łączą ją ze Sieną, pomyślmy, czy coś jeszcze wiąże te miasta. Czy Warszawa w swych dziejach miała szczęście do wybitnych włodarzy? Bez wątpienia tak! Pewnie pierwszą postacią, jaka przyjdzie na myśl w tym kontekście, będzie Stefan Starzyński. Proponujemy jednak, by nie ulegać pierwszej myśli i poskrobać trochę głębiej. Zdaniem wielu miłośników stolicy najbardziej owocna kadencja w rządzeniu miastem przypadła bowiem na lata 1875-92. Co szczególnie interesujące, postać kierująca wówczas rozwojem Warszawy z formalnego punktu widzenia nie była nawet jej prezydentem, a „pełniącym obowiązki prezydenta”, jak zatem widać – nie trzeba pełnych tytułów, by być w pełni oddanym swojej pracy.
Kim był Sokrates Starynkiewicz?
Współczesny warszawiak, który niezbyt interesuje się historią swojego miasta, może kojarzyć Starynkiewicza najwyżej z placem jego imienia. Miejsce to nie jest zresztą przypadkowe, ponieważ zaledwie kilka kroków dzieli je od Filtrów – bodaj największego osiągnięcia pana Sokratesa. Może jednak po kolei. Wiemy już, że Starynkiewicz nie był prezydentem Warszawy w formalnym tych słów znaczeniu. Nie był też „starym warszawiakiem”, a nawet warszawiakiem w ogóle. Urodził się w Taganrogu nad Morzem Azowskim, skończył Wyższą Szkołę Artylerii w Petersburgu, a pierwsze poważne doświadczenie urzędnicze zdobył, będąc gubernatorem chersońskim. Na stanowisko pełniącego obowiązki prezydenta został powołany przez generał-gubernatora warszawskiego, można zatem powiedzieć, że został „przywieziony w teczce”. No właśnie – można by tak powiedzieć, ale byłoby w tym coś niestosownego i bardzo krzywdzącego. „W teczce” przywozi się raczej urwanych z choinki aparatczyków z nadania, Starynkiewicz był natomiast wygranym losem na loterii, w której stawka idzie o nowoczesność i metropolitalność Warszawy.
Nie tylko wodociągi i kanalizacja
Sztandarowym osiągnięciem Starynkiewicza była budowa Stacji Filtrów i Stacji Pomp Rzecznych. Dzięki tym inwestycjom miasto miało szansę wydźwignąć się z katastrofalnych warunków higienicznych. Nowoczesną infrastrukturę zaprojektowali Lindleyowie – ojciec i syn. Ci sami, dzięki którym poprawiły się warunki życia w Kolonii, Lipsku, Stralsundzie, Szczecinie, Frankfurcie nad Menem, Düsseldorfie, Hamburgu, Sankt Petersburgu, Moskwie, czy Budapeszcie. Specjaliści musieli zrezygnować z kontraktu w Sydney, który pokrył się w czasie z pracami w Warszawie. Trzeba podkreślić, że na froncie realizacji robót kanalizacyjnych Starynkiewicz miał wielu wrogów, a już w najlepszym razie ludzi kompletnie mu nieprzychylnych. Ostrożny w dotowaniu przedsięwzięcia był rząd petersburski, całej operacji sprzeciwiali się również właściciele kamienic, bojący się dodatkowych obciążeń finansowych. Co jednak warte podkreślenia – prezydent zadbał o właściwe naświetlenie przedsięwzięcia i szeroką dyskusję na łamach warszawskiej prasy. Dzięki temu argumenty za budową infrastruktury mogły trafić do szerokich rzesz warszawiaków. Starynkiewicz zainicjował również coś, co dziś nazywane jest konsultacjami społecznymi. Współcześnie działania tego typu nie dziwią, choć nierzadko zarzuca im się fasadowość, wtedy natomiast były krokiem mocno innowacyjnym – nie mniej niż sam projekt instalacji wodnych i kanalizacyjnych na tak wielką skalę.
Rzekło się jednak, że pan Sokrates nie tylko wodociągami się zajmował. Istotnie – wprowadził do miasta tramwaj konny, poszerzył i wybrukował wiele ulic, zbudował gazownię na Woli, polecił otworzyć cmentarz Bródnowski, zlecił renowację Kolumny Zygmunta, katedry oraz kościoła św. Anny, a także zainicjował powstanie parku Ujazdowskiego. Można zatem powiedzieć, że nie tylko dbał o pomniki historii, ale przyczynił się do posadzenia kilku pomników przyrody. Za prezydentury Starynkiewicza miasto powiększyło również swój obszar, likwidując okopy Lubomirskiego.
Naprawdę uprzejmy człowiek
Trzeba dodać, że Starynkiewicz uchodził za nadzwyczaj uprzejmego. Mówiło się, że jego dom był otwarty dla wszystkich, którzy potrzebowali pomocy. Nie mówił po polsku, ale doskonale rozumiał ten język. Z polskimi warszawiakami, gdy ci nie znali rosyjskiego, porozumiewał się po francusku. Kto wie – może gdyby typowy rosyjski urzędnik był postacią kalibru Starynkiewicza, Polacy z łatwością daliby się zrusyfikować. Ten człowiek zdawał się być reprezentantem jakiejś witalnej i atrakcyjnej kultury, w przeciwieństwie do typowego, sfrustrowanego i zapijaczonego urzędnika, który został zesłany na daleką prowincję. Ceremonia pogrzebowa prezydenta, który nigdy nie był prezydentem, przyciągnęła ponad sto tysięcy warszawiaków, którzy doskonale wiedzieli, że ten miły pan był również prawdziwym czarodziejem.
Sokrates Starynkiewicz został pochowany na cmentarzu prawosławnym na Woli. Mieliśmy już okazję gościć w tym miejscu, opowiadając o innym niezwykłym Rosjaninie – Mikołaju Kawelinie. Pomnik nagrobny prezydenta należy do najbardziej zadbanych na wolskiej nekropolii, a bystre oko dostrzeże stojące na płycie znicze z logotypem Zarządu Transportu Miejskiego. Tramwajarze nie zapominają o Sokratesie.
Kraków Dietla
Nie tylko Warszawa miała szczęście do niezwykłego prezydenta. Dawna stolica Polaków znalazła go w osobie Józefa Dietla. Pan Józef, podobnie jak jego warszawski kolega po fachu, nie był rodowitym krakusem, ale to ani trochę nie przeszkodziło mu w szczerej miłości do miasta i imponującej skuteczności w działaniach na rzecz upiększenie i unowocześnienia prastarego grodu. Józef Dietl był nie tylko sprawnym włodarzem, ale też zasłużonym lekarzem, przez lata pełnił też funkcję rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mówi się, że był twórcą balneologii jako dziedziny medycznej. Dzięki jego działaniom udało się również spopularyzować i uczynić modnymi uzdrowiska, które do dziś stanowią rozpoznawalne marki w tej branży. Warto zatem pamiętać, że nie tylko Kraków, ale też Iwonicz, Krynica, Szczawnica, czy Rabka mają dług wdzięczności względem Józefa Dietla. Krakowianie z pewnością dobrze kojarzą jednego z najwybitniejszych włodarzy w dziejach swojego miasta, ale i turyści mają szansę natknąć się na miejsca, które upamiętniają profesora. Najpiękniejszym, w sensie ściśle artystycznym, jest chyba pomnik dłuta Xawerego Dunikowskiego. Piękniejszym w sensie praktycznym są natomiast słynne Planty Dietlowskie. Nazwa ulicy przypomina o fakcie, że nie byłoby tego zakątka, gdyby prezydent nie polecił zasypać koryta Starej Wisły. Tym sposobem stara rzeka stała się miejską rzeką, na falach której kołyszą się tramwaje i rzesze krakowian.
Czy kołtun jest chorobą?
Dziś może to brzmieć śmiesznie i wręcz anegdotycznie, ale jednym z pierwszych tematów, jakim zajął się Józef Dietl, gdy przyjechał z Wiednia do Krakowa, była choroba kołtunowa. No właśnie – choroba – tak bowiem klasyfikowano wówczas ten fenomen. W badaniach nad kołtunem posunął się do ścięcia przeszło tysiąca stu tychże, a powołana przez niego komisja jednoznacznie orzekła, że kołtun chorobą nie jest. Co jednak ważniejsze i bardziej cenne z naszej perspektywy – profesor Józef Dietl uznawany jest za pierwszego polskiego hematologa. Wróćmy jednak do służby publicznej. Pan Józef zajmuje ważne miejsce w historii krakowskiego samorządu nie tylko ze względu na swe niezaprzeczalne zasługi, ale też przez fakt, że był pierwszym krakowskim prezydentem po odrodzeniu samorządu w ogóle, co miało miejsce w roku 1866. Jego szeroki program podźwignięcia miasta można uznać za próbę tknięcia nowego ducha. Podobnie jak Starynkiewicz interesował się wodociągami i strażą pożarną, ale też podobnie jak on dbał o dziedzictwo minionych wieków. Gdyby nie zapał i energia Dietla, nie przeprowadzono by pierwszej renowacji ołtarza Wita Stwosza. Gdyby nie on, nie byłoby również Sukiennic w eleganckiej formie, która znana jest chyba wszystkim Polakom. Dzisiejszy kostium Sukiennic to nie tylko owoc zabiegów samego Dietla, ale też dzieło zaangażowanych przez niego specjalistów i ludzi o nie mniejszej energii. Mowa o zastępcy prezydenta i jego następcy – Mikołaju Zyblikiewiczu oraz architekcie – Tomaszu Prylińskim. Dietl i Zyblikiewicz do dziś przyglądają się ludziom spacerującym po Rynku, ponieważ w attykę Sukiennic trafiły zaprojektowane przez Jana Matejkę maszkarony-karykatury obu włodarzy.
Opolski „Papa”
Wielu miejskich włodarzy przeszło do historii, a nawet legendy, ale chyba żaden z nich nie stał się „świeckim świętym Mikołajem”. Żaden z wyjątkiem prezydenta Opola – Karola Musioła, nazywanego „Papą”. Żeby być precyzyjnym, trzeba powiedzieć, że Musioł nie był prezydentem, a przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej, co w tamtej rzeczywistości – czasach sprzed odrodzenia samorządu – było niepełnym, ale jednak, odpowiednikiem dzisiejszej funkcji prezydenta. To właśnie dzięki „Papie” Opole stało się Stolicą Polskiej Piosenki. Musioł poczynił też szereg innych starań, by jego miasto mogło rozkwitnąć. Podobnie jak wspomniani już włodarze Krakowa i Warszawy, nie pochodził z miasta, którym przez lata rządził. Wspomnienie jego kadencji jest żywe do dziś i ponoć niektórzy mieszkańcy „modlą” się do niego, a w sprawach, na których im szczególnie zależy, piszą adresowane na magistrat listy zaczynające się od słów „Drogi Papo…”
Najdłużej urzędujący prezydent II RP
Skoro gościmy już w miastach odrobinkę mniejszych, zajrzyjmy też do Grudziądza. Okazuje się, że jeśli chodzi o rekordy krajowe, Grudziądz może się poszczycić nie tylko najstarszymi ogródkami działkowymi w Polsce, ale też najdłuższą miejską prezydenturą. Warto bowiem wspomnieć, że przez cały okres międzywojenny miastem rządził jeden i ten sam człowiek – Józef Włodek. Włodek został z początku komisarycznym prezydentem miasta, natomiast później prezydentem po prostu. Rządził miastem aż do roku 1939. Za jego czasów ściągnięto do Grudziądza kilku dużych inwestorów, w tym między innymi słynny Polski Przemysł Gumowy Spółka Akcyjna. Dodajmy tylko, że zanim zaczął karierę samorządową w Grudziądzu, był burmistrzem Mławy. Józef Włodek, wraz z żoną i jedną z córek, został zamordowany w swoim mieszkaniu przy ulicy Wiejskiej w Warszawie, gdy z początkiem sierpnia 1944 do domu wkroczyli Ukraińcy w służbie niemieckiej.
Ratusz Staromiejski w Toruniu
Naszą opowieść zaczęliśmy w Sienie, a kończymy w Toruniu – i nie jest to przypadek. Nikolaus Pevsner, znany brytyjski historyk sztuki, gdy mówił o tym zabytku, określił go mianem „najdoskonalszego ratusza na północ od Alp”. W tym więc sensie, jeśli toruński gmach miałby z kimś konkurować, to właśnie na przykład z Palazzo Pubblico w Sienie. O historii i formie budynku można by mówić długo, a wywód ten należałoby zacząć już w wieku XIII. My jednak płynnie przejdziemy do początków wieku XVI, gdy budynek przebudowano i podwyższono o jedną kondygnację. Kiedy podwyższano gmach o jedno piętro, uszanowano jego dotychczasową szatę architektoniczną, zamykając wnęki łukiem o cechach gotyckich. Dlatego też ten aspekt rozbudowy Ratusza bywa często określany mianem świadomego zabiegu konserwatorskiego. Jeśli tak, byłby to bodaj pierwszy, a już na pewno jeden z pierwszym, wypadków, gdy na naszych ziemiach do akcji wchodzą konserwatorzy zabytków. Temat niezwykle interesujący, choć nas bardziej interesuje postać burmistrza, za kadencji którego prowadzono te prace. Mowa o Henryku Strobandzie – człowieku szerokich horyzontów i gruntownego wykształcenia. Stroband, uznawany do dziś za najwybitniejszego włodarza w historii miasta, studiował we Frankfurcie nad Odrą, Bazylei, Strasburgu, Tybindze i Wittenberdze.
Dziełem pana Henryka było stworzenie Gimnazjum Akademickiego, budowa Zbrojowni i Odwachu, budowa bursy dla biednych uczniów (tzw. Ekonomia), rozbudowa fortyfikacji, czy wspomniana już przebudowa Ratusza wraz z opracowaniem przekazu ideologicznego przepysznego wystroju Sali Senatu. Tematem przewodnim malowideł i całego wystroju były mądre rządy, dzięki którym Republika Toruńska jest miejscem dostatnim, spokojnym i sprawiedliwym. Trzeba jednak podkreślić, że było to dzieło o bardzo złożonym przekazie, a jego interpretacja jest o tyle utrudniona, że od przeszło trzech wieków nie mamy okazji obcować z tym niezwykłym zjawiskiem, ponieważ Ratusz w znaczącej mierze spłonął podczas szwedzkiego oblężenia 1703 roku.

Przeczytaj więcej na ten temat:
- Anna Cirocka, Ambrogio Lorenzetti „Alegoria dobrych i złych rządów”
- Deyan Sudjic, Język miast
- Wacław Ostrowski, Wprowadzenie do historii budowy miast. Ludzie i środowisko
- Marcin Skup, Polskie inspiracje w architekturze PKiN
- Ostatnie posiedzenie magistratu z udziałem prezydenta Sokratesa Starynkiewicza
- Stanisław Milewski, Sokrates Starynkiewicz – jak Rosjanin Warszawę cywilizował…
- Portret prezydenta (film o Dietlu)
- Łukasz Piasecki, Prezydent Grudziądza – Józef Włodek
- Katarzyna Kolendo-Korczak, Praecepta Politica w toruńskim ratuszu: niezachowany cykl malowideł z sali rady z 1603 roku i jego europejski kontekst
Obrazy ilustrujące artykuły są kompilacją materiałów z wikipedia.org, fotopolska.eu, kpbc.umk.pl, fbc.pionier.net.pl, dostępnych repozytoriów motywów graficznych oraz zdjęć własnych.