Słuchaj podcastu i obserwuj nas tam, gdzie Ci najwygodniej:
Podobno w polskich miastach ma zapanować prohibicja. Brzmi przerażająco. Kolejny krok na drodze ograniczania swobód obywatelskich. W Krakowie i Olsztynie już nie wypijesz. Niebawem do grona samorządów, które psują humor swoim mieszkańcom, mają dołączyć kolejne gminy. Powyższe zdania to oczywista nieprawda, a jeśli prawda, to tylko w pewnym aspekcie. Śledząc dyskusję wokół picia alkoholu w polskich miastach, można jednak mieć wrażenie, że mówimy o definitywnych zakazach, a miłośnicy procentów zostaną skazani na korzystanie z melin.
Alkohole 24
Zakaz sprzedaży alkoholu obejmuje jedynie sklepy, a zatem nadal – i to bez żadnego problemu – napijesz się w knajpie. Ograniczenia w handlu alkoholem są też sprowadzone do określonych godzin. Ramę stanowi tu przedział od 22 do 6 rano, choć niektóre gminy przymykają okienko, zakazując sprzedaży na przykład między północą i piątą rano. W praktyce przepisy uderzą więc nie tyle w swobody obywateli, co interesy właścicieli sklepów spod znaku „Alkohole 24”. Swoją drogą – czy jest w Polsce miasto, które byłoby wolne od tego rodzaju przybytków? W większych miastach wystarczy spacer w promieniu pół kilometra, by znaleźć choć jedno miejsce, w którym da się uzupełnić zapasy. To nie tylko całodobowe placówki specjalizujące się w handlu alkoholem, ale też stacje benzynowe oraz popularna sieć sklepów z zielonym zwierzątkiem w herbie. Te ostatnie działają co prawda „jedynie” do dwudziestej trzeciej.
Picie z umiarem
Dyskusja o tym, czy da się pić z umiarem, to temat na inną okazję. Można jednak mieć wrażenie, że jeśli chodzi o lokowanie punktów, w których alkohol da się kupić, nie panuje żaden umiar. Zrób mały eksperyment i wybierz się na spacer w poszukiwaniu najbliższego sklepu z piwem, winem i wódką. Kiedy już znajdziesz, idź dalej w poszukiwaniu kolejnego. Później następnego i następnego. Jest prawie pewne, że jeśli mieszkasz w średnim, dużym lub bardzo dużym mieście, w przeciągu pół godziny naliczysz ich przynajmniej trzy. Na osiedlu, na którym mieszkam, jest ich… osiem! Dwa sklepy z miłym zwierzątkiem, dwa sklepy znanej francuskiej sieci, dwa sklepy 24/7, stacja benzynowa i jeden duży market (też ze zwierzątkiem, ale czerwonym). Podejrzewam, że to przypadek dość wyjątkowy, ale już trzy albo cztery punkty mogłyby skłonić do refleksji.
Ci, którzy piją dużo i często, pewnie nie zastanawiają się nad tym, ponieważ sieć sklepów z alkoholem stanowi naturalny element ich pejzażu, który z czasem staje się po prostu przezroczysty. Ci, którzy nie piją w ogóle, również nie zastanawiają się nad tematem, ponieważ ten aspekt rzeczywistości zwyczajnie dla nich nie istnieje. Ale jeśli pijesz czasem, spróbuj odpowiedzieć na pytanie, czy kiedykolwiek miałeś problem z zakupem alkoholu? Czy próba kupienia piwa, wina lub wódki wiązała się z nadprogramowym wysiłkiem?
Czy wolno pić piwo na plaży, schodkach i bulwarach wiślanych?
Odpowiedz brzmi – to zależy. Zasadniczo nie wolno, ponieważ nie wolno spożywać alkoholu w miejscach publicznych. Istnieje jednak możliwość, by lokalne władze wyznaczyły publiczne strefy, w których pić wolno. Tak jest na przykład ze słynnymi warszawskimi schodkami, wiślanymi bulwarami oraz Poniatówką, czyli popularną stołeczną plażą. Świetnie, prawda? Tak powinno być wszędzie! Piwerko pod tężniami w Ciechocinku, pifko nad Motławą, Wartą i Brdą, browarek w Łazienkach.
Alkohol na ławce w parku – komu to przeszkadza?
Kto nigdy nie pił w miejscu publicznym, niech pierwszy rzuci pustą puszką. Siadasz na ławce w parku w miłym towarzystwie kolegów i myślisz sobie – komu to przeszkadza? Przecież pijemy za swoje, przecież pijemy u siebie, przecież nikomu nie robimy krzywdy. W ustawie, pod którą podpada każdy, kto spożywa na ławce, chodzi przecież o wychowanie w trzeźwości. Nas wychowywać nie trzeba, bo jesteśmy dorośli, a żadnych dzieci tu nie ma, bo już późny wieczór. Nie będziemy rozrabiać. Jedno piwo – góra trzy – i rozchodzimy się do domów. Puszki wrzucimy do kosza, niedopałki od papierosów też. Być może tak właśnie będzie, być może nawet tak kończy się większość przygód z alkoholem w plenerze. W kontrze do scenariusza pełnego kultury można by zarysować sytuację, w której puszki walają się po trawniku, upojone towarzystwo zaczepia przechodniów, a śpiewy, krzyki i przekleństwa rozlegają się do późnej nocy. Myślę jednak, że wcale nie trzeba tego robić. Lepiej zadać sobie pytanie, czy alkohol rzeczywiście musi mieć zielone światło wszędzie. Skoro można go kupić na każdym rogu, może można nie spożywać go pod każdym drzewem?
***
Warto pamiętać, że alkohol to substancja o silnym działaniu psychoaktywnym. Narkotyk jak każdy inny, a jednak różniący się od substancji powszechnie uchodzących za narkotyki, bo niewypchnięty na margines społecznej niesławy. Skutki picia wódki to nie tylko ból głowy i wymioty, ale też społeczna degeneracja. Może więc, myśląc o konkurencyjności naszych miast, warto dostrzec i ten aspekt.Trzeźwi mamy przewagę.
***
Tym razem w bibliografii ciekawostka. Nie odsyłamy do danych statystycznych, a zwracamy uwagę na to, że walka z nadmiernym spożyciem to miejski chleb powszedni. Wszystko już było…

Przeczytaj więcej na ten temat:
Obrazy ilustrujące artykuły są kompilacją materiałów z wikipedia.org, fotopolska.eu, kpbc.umk.pl, fbc.pionier.net.pl, dostępnych repozytoriów motywów graficznych oraz zdjęć własnych.