Słuchaj podcastu i obserwuj nas tam, gdzie Ci najwygodniej:

Wielu z nas doskonale pamięta, gdy mamusia mówiłapatrz pod nogi, bo się przewrócisz! Taka rada, a już w dodatku wygłoszona przez mamę, ma potencjał, by głęboko zapaść w pamięć. Są tacy, którym zapada na całe życie. I niby dobrze, bo mamy należy słuchać. Ale jeśli masz więcej niż cztery latka, możesz pozwolić sobie na małe nieposłuszeństwo. Gdy następnym razem wybierzesz się na spacer po mieście, patrz raczej do góry. Detalu jest tam w hurtowych ilościach!

Kto powiedział, że ornament jest zbrodnią, a mniej znaczy więcej?

Było takich dwóch – jeden powiedział, że ornament jest zbrodnią, a drugi, że mniej znaczy więcej. Adolf Loos i Ludwig Mies van der Rohe pozamiatali – dosłownie i skutecznie. Dziś wielu z nas myśli ich myślami i mówi ich słowami. Modernistyczna prostota utożsamiana jest ze szczytem elegancji i smaku. Jak grzyby po deszczu wyrastają projekty, których celem jest zwrócenie uwagi na walory architektury modernistycznej. Można zauważyć, że dorobek tamtej epoki (epok) uchodzi dziś za modne hobby. Nawet jeśli nie interesujesz się architekturą i nie masz większego pojęcia o tych wszystkich Witruwiuszach, w dobrym tonie jest się zachwycić domem, kościołem albo biurowcem, który powstał na przykład w lata trzydziestych.

Detal modernistyczny

Byłoby sporym nadużyciem i zwyczajnie nieprawdą, gdyby stwierdzić, że architektura modernistyczna pozbawiona jest detalu. Jeśli jednak chcemy – a chyba chcemy – wybrać się na spacer tropem ornamentu ze „starych dobrych czasów”, musimy celować w budynki trochę starsze niż sto lat. Tak też uczynimy, a na naszej trasie znajdą się obiekty, które liczą sobie nieraz i kilka wieków.

Barok toruński

Wędrówkę zaczniemy w Toruniu. Nieraz wspominaliśmy, że nadreprezentacja tego miasta będzie wyrazista, dotrzymujemy zatem słowa. Spójrzmy na Kamienicę pod Gwiazdą. Byliśmy tu już kiedyś, opowiadając o wynalazcy telegrafu. Już wtedy fasada domu zrobiła na nas hipnotyzujące wrażenie. Całość to misterna robota – kompozycja złożona z setek, a raczej tysięcy elementów. Są kwiaty, owoce, muszle i strusie pióra. Jest też cała masa innych drobiazgów, które trudno nazwać. Dom zwieńczony jest złotą gwiazdą, do czego jeszcze wrócimy, sam natomiast jest żółty, choć ten odcień żółci ma na pewno jakąś konkretną nazwę. To dom jeszcze gotycki, ale o jego charakterze przesądza detal, który gotycki nie jest w najmniejszym stopniu. Za podziwianym do dziś kostiumem stoi barokowa przebudowa z końca XVII w. Ten typ zdobienia jest zresztą nazywany „barokiem toruńskim” i w istocie trudno jest go pomylić z jakimkolwiek innym.

Detal to prestiż

O zdobieniach mówi się nieraz, że ich funkcja jest próżna. Detal jest niczym „nieusprawiedliwionym gestem”, który nie jest przecież wymuszony względami konstrukcyjnymi. To jednak zbyt sroga i bardzo jednostronna ocena, ponieważ to właśnie detal, jeśli tylko zostanie właściwie zaprojektowany, ma szansę nieść przekaz symboliczny, co ostatecznie przekłada się na sens użytkowy i ekonomiczny budynku. W wypadku obiektów sakralnych sprawy symboliczne nie wymagają chyba omówienia – to rzecz dość oczywista. Ale jak to jest z budynkami mieszkalnymi?

Kamienica pod Gwiazdą, w jej barokowym kostiumie, to dzieło włoskiego warsztatu i sukienniczego portfela. Inwestorem przebudowy był bowiem kupiec handlujący tekstyliami – Jan Jerzy Zöbner, który nabył nieruchomość przed rokiem 1670. Pan Jerzy przybył z Wrocławia i nie tylko zajął się biznesem, ale też karierą publiczną. Gdy uzyskał godność rajcy staromiejskiego, rozpoczął pracę nad swoim domem. Wszystko po to, by o zacności obywatela już z daleka informowała zacność jego siedziby. Detal to prestiż.

Kamienica pod Gwiazdą w Toruniu

Godła dawnych kamienic

Może dwa słowa o detalu, który wieńczy szczyt domu. Godłem kamienicy jest złota gwiazda i  to właśnie dzięki niej możliwa była identyfikacja nieruchomości w morzu innych kamienic. Dawniej nie stosowano adresów, które są nam znane współcześnie. Żaden podróżnik, który odwiedziłby Toruń w początkach XVIII, nie szukałby kamienicy przy Rynku Staromiejskim 35, ale domu, którego szczyt wieńczy błyszcząca i widoczna z daleka gwiazda. Inne domy w Toruniu, ale też innych miastach, również miały swe godła. I choć wakacje dawno już za nami, postaramy się, by gwiazda z Torunia stała się kanikułą.

Kamienica pod Złotym Psem we Wrocławiu – historia ze szczyptą legendy

Przy wrocławskim Rynku stoi dom wyróżniający się niezwykłym godłem. Mowa o nieruchomości pod numerem czterdziestym pierwszym, czyli słynnej Kamienicy pod Złotym Psem. Ten dom, posobnie jak kamienica z Torunia, sięga swoją historią najdawniejszych czasów. Podobnie jak „Gwiazda” był najpierw gotycki i podobnie jak i ona przeszedł solidną przebudowę, która zaważyła na jego obliczu. Wrocławscy przewodnicy opowiadają, że w wieku XVII dom został zakupiony przez niejakiego Johanna von Gutsmutha. To właśnie on zlecił wielką przebudowę, podczas której miało dojść do tragedii. W budowlanym zamieszaniu życie stracił dekarz, którego pokonała grawitacja. A ponieważ każdego dnia przychodził on do pracy z psem, który cierpliwe czekał na swojego pana, feralnego dnia piesek nie doczekał się swojego przyjaciela. Podobno kolejnych kilka dni nie odstępował budowanej kamienicy, podobno też z bólu i tęsknoty nie chciał jeść i pić. Ostatecznie wierny pies zagłodził się na śmierć, a zdarzenie tak wzruszyło kolejnego właściciela domu, że ten polecił umieścić figurę psa w portalu, który oddano koło roku 1730. Można zatem powiedzieć, że Wrocław ma swojego Hachiko.

Dodajmy tylko, że Kamienica pod Złotym Psem to retro-nówka. Dom zniszczony podczas działań wojennych odbudowano zupełnie niedawno. Konstrukcja jest zatem nowa i właściwa naszym czasom, ale fasada zgrabnie maskuje tę prawdę o obiekcie. Autentyczne są natomiast piwnice, które mogą pamiętać najstarszą kamienicę w tym miejscu.

Kamienica pod Gwiazdą w Toruniu
Kto zbudował Kamienicę pod Gwiazdą w Toruniu?

Jak już wspomniano, robót nad fasadą podjęli się włoscy fachowcy. Rzemieślnicy gościli w mieście w związku z inwestycją biskupa Kazimierza Dąbskiego, który zlecił im prace przy swoim pałacu. Trzeba wiedzieć, że ówczesny Toruń zdominowany był przez protestanckie elity, w tym więc kontekście użyczenie majstrów, którzy najpierw pracują u katolickiego hierarchy, a później realizują prace dla jednego z bardziej znamienitych heretyków, nabiera dodatkowego znaczenia. Stosunki między toruńskimi katolikami i protestantami najlepiej chyba opisuje określenie wprowadzone przez nieżyjącego już profesora Salmonowicza. Badacz mówi o „niespokojnym współistnieniu”, które znalazło swój tragiczny finał w pamiętnym roku 1724, czyli w wydarzeniach tumultu toruńskiego. Zanim jednak doszło do krwawego finału, zarówno katolicy, jak i protestanci, cieszyli się piękną robotą utalentowanych Włochów – i czynili to dość zgodnie.

Detal to sprawa nadrzędna

Kamienica pod Gwiazdą, a konkretniej jej detal, to sprawa interesująca z jeszcze jednego względu. Warto oddać głos innemu zmarłemu niedawno specjaliście, profesorowi Janowi Tajchmanowi. Badacz zauważa, że w rozmieszczeniu ornamentów, a tym samym i ukształtowaniu nadproży, występuje jedna zastanawiająca sprawa, a mianowicie stropy pięter ponad sienią wchodzą w górną część okien. Sprawia to wrażenie, że otwory nie były dostosowane do kondygnacji budynków (do poziomu stropów), lecz do ornamentów, które musiały zmieścić się na fasadzie. Jedyny płynący stąd wniosek to to, że sztukaterie były wykonane według gotowego wzoru i mimo że były formowane na elewacji od ręki, mistrz nie chciał, czy nie odważył się, ich zmieniać i do nich kazał dostosować otwory okienne.

Ciekawe też, że mimo swej pozornej ulotności, ornamenty z toruńskiej „Gwiazdy” to prawdziwi twardziele. Sztukaterie wykonano z zaprawy o dużej twardości i wytrzymałości na czynniki atmosferyczne. Z czego formowano takie cudeńka? Baza to ciasto wapienne i piasek kwarcowo-skaleniowy, ale ważnymi składnikami zaprawy są również węgiel drzewny i zendra kowalska.

Godła aptek

Czasami kamieniczne godła miały dodatkową funkcję, która dziś określilibyśmy mianem marketingowej. Mowa o znakach rozpoznawczych dawnych aptek, które strzeżone były przez najróżniejsze przedstawienia – od zwierząt, przez anioły, aż po Murzynów. Popularnym godłem aptecznym był lew, czego dowody da się znaleźć w Krakowie, Toruniu, Gnieźnie, Inowrocławiu, Grudziądzu i Lesznie. Niektóre z interesów ciągle działają, a opieka króla zwierząt dobrze robi farmaceutom. Nad aptekami przysiadały też ptaki – i to nie byle jakie, bo orły i łabędzie. Kogo pociąga farmaceutyczna ornitologia, ten powinien udać się do Bydgoszczy, gdzie do dziś zarówno orzeł (Stary Rynek), jak łabędź (ulica Gdańska) są na wyciągnięcie ręki. W dawnej Aptece pod Łabędziem działa nawet muzeum. Godła apteczne to detal szczególnie cenny, ponieważ niektóre interesy farmaceutyczne działają od setek lat, by wspomnieć choćby toruńskiego „Lwa”. Już od lat dwudziestych XVII w. przychodzą tam ludzie, którzy pociągają nosem, charczą, utykają na lewą nogę albo niedowidzą na prawe oko. To gigantyczne dziedzictwo! Z dawnymi aptekami wiążą się również biografie wybitnych, a często zapomnianych postaci. Tak jest na przykład w Grudziądzu, gdzie Apteka pod Lwem należała do wybitnego botanika – Juliusza Scharloka. Choć o nim samym zapomniano, przypomina o nim przebiśnieg odmiany Galanthus nivalis Scharlokii.

Czasami też – i tu znów przykład z Torunia – jedynie godło przypomina o przebogatej tradycji miejsca. Tak jest z „Orłem” przy Rynku Staromiejskim, który – choć XIX-wieczny – zdobił wejście do apteki sięgającej początkami XIV w. Ten przypadek jest szczególnie poruszający, ponieważ działającą grubo ponad pół tysiąca lat aptekę zamknięto dopiero dekadę temu. Pewnym pocieszeniem niech będzie fakt, że dziś działa tam kawiarnia spod znaku Sowy, więc zostało po ptasiemu.

Trzy sowy z Gliwic

Buszując po sieci, udało nam się trafić na fotografię urzekającego detalu. To trzy sowy siedzące w „dziupli” na jednej z kamienic w Gliwicach. Za żadne skarby nie umiemy jednak ustalić adresu, przy którym da się znaleźć te cuda. Może pomogą nam sami gliwiczanie? Sowa to popularny motyw, który w pierwszym rzędzie kojarzy się z mądrością. Nocne ptaki uruchamiają jednak i bardziej mroczne konteksty. Michał Pszczółkowski, autor książki o toruńskich kamienicach czynszowych, pisze, że sowa to zwiastun śmierci. W kulturze ludowej wierzono, że leci ona do domu, w którym ktoś umrze. Przesąd ten jest dobrze umotywowany od strony praktycznej, choć przyczynowo-skutkowość jest raczej odwrotna. Sowa leci do światła, a w wiejskich domach światło paliło się tam, gdzie czuwano przy chorym lub konającym. To tłumaczy, dlaczego odczyniano sowie uroki, przybijając do drzwi martwego ptaka. Może właśnie przetworzonym wspomnieniem na ten temat jest rzeźba sowy rozpostarta na drzwiach kamienicy przy ulicy Konopnickiej 20 w Toruniu.

Żaby, ach też żaby!

By nieco poprawić sobie humor, udajmy się do Bielska-Białej. Przy rogu ulic Wojska Polskiego i Targowej stoi kamienica o pociesznym zdobieniu. W jej portalu przysiadły wesołe żaby. Płazy odziane są we fraki, jeden z nich pali fajkę, a drugi gra na mandolinie. Raczej są pod wpływem, a beczka wina, o którą opiera się jeden z ropuchów, jest już pusta. Kamienica pod Żabami to dzieło wziętego i utalentowanego architekta – Emanuela Rosta juniora. Detal jest dowcipną reklamą działającej tu niegdyś winiarni. Twórca kamienicy słynął zresztą jako miłośnik pięknego drobiazgu, co udowodnił projektując swoją własną willę. Pałacyk Rosta jest dziś siedzibą Wojewódzkiej Biblioteki Pedagogicznej, gdzie dostępu do klatki schodowej broni misternie wykonany gryf.

Żaba to również godło domu przy ulicy Retoryka 1 w Krakowie. Swoją drogą – to bardzo interesująca nazwa, a jurydyka Retoryka aż prosi się o to, by kiedyś powiedzieć o niej więcej. Trzymajmy się jednak żab. Te bielskie piły i muzykowały, ta krakowska śpiewa bez zaprawy, choć również ma mandolinę. Kamienica pod Śpiewająca Żabą to dzieło Teodora Talowskiego, nazywanego (z niewielką tylko przesadą) „galicyjskim Gaudim”. Talowski musiał lubić zwierzęta, bo zaprojektował też Kamienicę pod Osłem oraz Kamienicę pod Pająkiem, a w dekorację domu przy ulicy Karmelickiej 34 wpakował też indyka!

Dom narodzin Konia Rafała

Można sobie wyobrazić, że gdyby jakiś dowcipny przewodnik po Łodzi zaszedł na ulicę Kopernika 22, mógłby powiedzieć swoim turystom, że właśnie stoją przed domem narodzin Konia Rafała. Szczyt stojącego tam budynku wieńczy naturalnej wielkości, metalowa figura konia, ale jej zadaniem nie jest przypominać o Rafale, a Karololu Hugonie. Karol  Hugon Warikoff był bowiem założycielem działającej tu od 1891 lecznicy dla zwierząt. Lecznica pod Koniem jest kolejnym przykładem detalu w służbie marketingu, a piękno reklamowej rzeźby nie umknęło samemu Tuwimowi, który wspomniał o koniu w Kwiatach Polskich. Łódzki koń to przykład „interaktywnego” detalu, co udowodnił pewien wandal, który w latach 70. wszedł z koniem w pełnowymiarową interakcję, łamiąc mu nogę! Prze kolejne lata utraconą kończynę zastępowała dospawana rura, ale od dłuższego czasu konik ma nową nogę, która wygląda jak odłamany oryginał.

Pałac Poznańskiego

Skoro już jesteśmy w Łodzi, odwiedźmy naszego starego znajomego – Hilarego Pawła Majewskiego. Majewski, o czym już wspominaliśmy, zostawił po sobie dziesiątki realizacji. Jedną z nich jest imponujący Pałac Poznańskiego, o którego detalu pan Robert Berełkowski piszę tak: W siedzibie Izraela Poznańskiego ideał ulega redukcji do formy eksponującej tylko pychę, nawet jeśli poprawnie skomponowanej, to nie
będącej skutkiem poszukiwań twórczych, lecz kopiowania wzorców utożsamianych
z władzą dzierżoną przez możnych, zasobnych w środki materialne.
Detal jest więc, a przynajmniej może być,  środkiem maskującym złe pochodzenie. Może tłumaczyć aspiracje, informować o konkretnych możliwościach, może też „terapeutyzować” kompleksy. Lekka przesada? Nawet jeśli, współcześni raczej nie wyczytają tego ze ścian pałacu, a zobaczą po prostu okazały i misternie zdobiony gmach.

Wnętrza Pałacu Poznańskiego w Łodzi
Odarcie z godności

Budynki, podobnie jak ludzie, noszą kostiumy. I tak jak w wypadku człowieka, odarcie z szat jest odarciem z godności, tak też zerwanie detalu można chyba traktować jako upokorzenie gmachu. Dużo na ten temat rozprawiano w odniesieniu do Warszawy, która nie dość, że podczas wojny straciła ogromną część substancji, to jeszcze po ustaniu konfliktu musiała znosić planowe doburzenia. Upraszczano też detal, a konkretniej rzecz ujmując – zrywano go po prostu, zostawiając oskalpowane ściany. Wymownym przykładem tego typu praktyk jest dom przy ulicy Marszałkowskiej 66. Kamienica Rothberga to dzieło Stefana Szylera. Warszawiacy mogą kojarzyć go z kilkoma ważnymi obiektami, które na dobre wpisały się w pejzaż miasta. Pan Stefan ma na swoim koncie gmach Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, bramę Uniwersytetu Warszawskiego oraz wystrój architektoniczny Mostu Poniatowskiego. Był też autorem około stu pięćdziesięciu projektów kamienic czynszowych, z których ogromna część nie dotrwała do naszych czasów. Marszałkowska 66 to jedno z wielu miejsc, gdzie rzucono się z „kilofem na kariatydy”.

Dla uczciwości trzeba dodać, że wiele kamienic straciło swój detal znaczenie szybciej. Często już kilkanaście lat po tym, kiedy je zbudowano. Powód był prozaiczny, a jednocześnie naprawdę poważny. Techniczna jakość detalu, to znaczy sposób wykonania i dobór materiałów, pozostawiały wiele do życzenia, stąd nieraz rozkoszny aniołek albo kwitnący słonecznik urwały się z trzeciego piętra, spadając na łeb niewinnej ofierze.

Kamienica Panczakiewicza w Warszawie

Pójdźmy Marszałkowską pod prąd, ciągle pozostając po parzystej stronie ulicy. Kiedy już będziemy pod numerem szóstym, wznieśmy wysoko wzrok. Dla lepszej perspektywy warto przejść na drugą stronę ulicy. Co by było, gdyby ten jeleń urwał się ze szczytu i runął na nasze głowy, ciągnąc ze sobą pulchnego chłopca, który siedzi na jego grzbiecie? Lepiej nie wyobrażać sobie takiego scenariusza. Trzeba jednak powiedzieć, że dom jest w dobrym stanie i jeleń nie powinien się urwać. Kamienica Ludwika Panczakiewicza powstała w latach 1912-13 i jest domem własnym architekta. Może nazwisko twórcy nie należy do najbardziej znanych, ale każdy, kto choć raz w życiu wysiadał na Warszawie-Centralnej musiał mieć do czynienia z innym dziełem pana Ludwika – Kamienicą Rakmana, czyli domem na rogu Jerozolimskich i Poznańskiej.

Syn Ludwika Panczakiewicza również trudnił się projektowaniem, tyle tylko, że nie domów, a samochodów. To właśnie jemu zawdzięczamy bryłę nadwozia słynnej Syreny. Autorem jelonka, który nas tu przywiódł, ale też całej reszty detalu rzeźbiarskiego, jest natomiast Feliks Giecewicza. Rzeźbiarz powinien kojarzyć się również z wystrojem fasady łódzkiej Pocztowej Kasy Oszczędności, ponieważ wspierający gmach siłacze to również jego dzieło, wykonane na spółkę z Zygmuntem Kowalewskim.

Co mówią fasady?

Spacer, na który mieliśmy przyjemność zabrać naszych Słuchaczy, dobiega właśnie końca. Chciałoby się zajrzeć do Zamościa i zerknąć na tamtejszą Kamienicę pod Madonną, pięknie byłoby  przyjrzeć się detalowi  gmachu Politechniki Gdańskiej i odwiedzić kamienicę przy ulicy Roosevelta 4 w Poznaniu. Przyjmijmy zatem, że to plan na niedaleką przyszłość.

Istnieją gorsze zbrodnie od ornamentu!
Przeczytaj więcej na ten temat:
  1. Anna Cymer, Tęsknota za detalem
  2. Barbara Świt-Jankowska, Znaczenie w architekturze detalu
  3. Robert Berełkowki, Detal i deprawacja
  4. Perły architektury Bielska-Białej. Budowle kunsztownie cyzelowane
  5. Wojciech Roeske, Dawne godła polskich aptek i problem ich ochrony
  6. Śladem zwierząt po łódzkich fasadach
  7. Dorota Leśniewska, Ulica Roosevelta w Poznaniu – przeszłość, teraźniejszość, przyszłość
  8. Michał Pszczółkowski, Toruńska kamienica czynszowa 1850-1914
  9. Artur Bojarski, Z kilofem na kariatydę. Jak nie odbudowano Warszawy
  10. Aleksander Łupienko, Kamienice czynszowe Warszawy 1864-1914

Obrazy ilustrujące artykuły są kompilacją materiałów z wikipedia.org, fotopolska.eu, kpbc.umk.pl, fbc.pionier.net.pl, dostępnych repozytoriów motywów graficznych oraz zdjęć własnych.